Dzwiek budzika rozpoczal ten piekny dzien, za oknem ciemno, czolowki na glowy i poszlismy. Najpierw torami do wzgorza machu picchu, potem po kamiennych niekonczacych sie schodach. Cali mokrzy po dwoch godzinach ostrej wspinaczki bez przerw, ujrzelismy brame do najlepiej zachowanego miasta inkow. nie bylismy pierwsi, na schodkach czekal juz (chyba) anglik, lecz wkrotce po nas doszli nastepni. Jeszcze przed switem z nieba spadla tropikalna ulewa wszystko plynelo, na szczescie bylo troszke daszku pod ktorym przeczekalismy do otwarcia kas.
Udalo sie zdobyc wejsciowki na Wayna picchu! pomimo zwatpienia na widok nadciagajacego tlumu, ustawilismy sie jako pierwsi w kasie po bilety(mozna bylo dzien wczesniej kupic na dole w aguas...) peruwianczyk z obslugi podarowal nam dwa 200litrowe worki na smieci w ktore sie ubralismy i szybko z tlumem dopchalismy sie do wejscia gdzie otrzymalismy numerki 298 i 302 ;), czas wejscia miedzy 10 a 11.
my jak my po wejsciu oby jak najwiecej zobaczyc, poszlismy najpierw na szczyt machu picchu, wycisk gorszy jak w wojsku, znowu sie z nas lalo, a slonko dopiero przedzieralo sie przez ustepujace ciezkie chmurzyska. okolo 7 przepogodzilo sie, po zejsciu z gory machu pichu zwiedzalismy miasto i poszlismy na wayna picchu. Kolejna mordecza wspinaczka, po schodkach i skalkach nad niemalze kilometrowymi przepasciami. Na szczescie przezylismy, ale slonko dalo namsie we znaki, na granicy opazenia slonecznego nasmarowalismy sie klemem.
Po wayna znalezlismy sobie miejsce w cieniu z widokiem na miasto i przelezelismy tam pare godzin, az nastal czaspowrotu. Szybko zbieglismy po kretych schodach, isc sie nei dalo, nogi odmawialy posluszenstwa.
Po prysznicu wyszlismy na miasto i tuz za rogiem dalismy sie zaprosic do knajpki z super promocyjnymi cenami, gdzie za 15S zjedlismy dwudaniowy obiaz, szczegolnie wyroznila sie zupa ze wszystkiego, z kluskami, ziemniakami, miesem, lisciami itd... klimat przedziwny, weneuelczyk wokalista bandu lokanego, grajacego covery amerykanskich piosenek, nie spieszy sie gotujac, wiecej czasu chodzil i zmienial muze...
aleprzyjemna i przyjazna atmosfera spodobala nam sie. Tacy umeczeni postanowilismy w oczekiwaniu sprobowac pisco sur, orginalnie po peruwiansku, duzo sie nie stargowalismy ale za 30S dostalismy garnek trunku, ktory pozytywnie zaskoczyl nas smakiem, polecamy ;)
Po jedzonku (3h ucieklo) szybko nadszedl sen....
Rano napol godziny przed odjazdem pociagu w pospiechu spakowalismy sie i pojechalismy jak ludzie koleja do ollantytambo skad za 10S bus zabral nas do Cuzco, gdzie juz kupilismy bilety do Puno nad jeziorem Titicaca i wlascie siedzimy w kawiarence, skad was serdecznie pozdrawiamy.
Zatem dzis noc w autobusie, a jutro plywajace wyspy i wieczoremprzeprawa do Boliwi.