sorrry amigos, fotos niet, kawiarenki przyprawiaja o palpitacje.... reszta bez komentarza. Ale da sie czasem pisac....
Nie nazbieralismy na wycieczke na bialy lad, trudno moze nastepnym razem....,
ale dalismy rade.... heh Wypozyczylismy sobie chewroleta corse i objechalismy cala ziemie ognista, ponad 700km bez dzwona ;), spalo sie tez niezle fotele rozkladaly sie jak lozko polowe, spiwory dawaly rade nawet bez skarpetek, hostal na kolkach.
Pierwsza misja prowadzila to supermarketu, szkoda ze ceny maja europejskie, ale obkupilismy sie najtanszymi ciastkami bulkami i bananami aby jakos przetrwac.
Nastepnie pognalismy do parku narodowego ziemi ognistej na mikro treking, wokolo kwitna tu maje, przyroda czuje wiosne a my zime, brrr. Obeszlismy jeziorka, wodospadzik, nie brakowalo tez zeremi bobrow i oswojonych lisow...
Z parku smignelismy po serpkach pod lodowiec zawieszony nad misatem, niestety schowany pod sniegiem szalu nie wywolal.
Ladnie tam nie ma co mowic na szczegolne podkreslenie zasluguja tutejsze gorki, do ponad dwoch tys od samego poziomu oceanu, od polowy osniezone, az szkoda zamykac oczy ;)
Zjechalismy z lodowca , przyjaznym gestem (moze widzac znaczek wpozyczalni) policjanci wypuscili nas za miasto, po okolo 50km skrecilismy z asfaltu na droge szutrowa prowadzaca dalej w kierunku Hornu. Dokad dalo sie jechalismy, mijajac muzeum ze szkieletami wielorybow(najwiekszy 15m), rancha ludzi mieszkajacych na "koncu swiata", krowy, konie, byki, lamy, bobry, az okolo 22 postanowilismy ze wzgledu na zbytnio obnizone slonce poszukac odpowiedniego miejsca na zaparkowanie hostelu.
Jakby inaczej, znalezlismy prywatna kamienista plaze z oceanicznymi falami, no chcialo by sie tam zamieszkac, pomimo zimna i wiatru, fenomen.
Przyjemnie bylo zasnac i obudzic sie patrzac na Horn, ale czas goni wiec szybko pobieralismy sie w dalsza droge...