pomimo pobudki o 0.25 i jazdy tragicznym autobusem po dziurawej drodze udalo nam sie zobaczyc najglebszy kanion swiata i potezne kondory przelatujace nad naszymi glowami.
Dotarlismy do kanionu po 6 rano, autobusem z nami dojechali trzej turysci, peruwianczyk i dwoch straznikow parku, bylo spokojnie i cicho, slonko podnosilo sie.
Oczywiscie trzeba bylo zaplacic po 17,5 zeta na glowe za wjazd do parku...
Niestety godzine pozniej indianki rozlozyly swoje rekodziela, a parking zapelnil sie busami pelnymi turystow.
Nasz punkt obserwacyjny na skale zamienil sie w kolorowy wieszak turystyczni, wloska parka, szczegolnie kobietka nawijala bez przerwy, francuzi polglosem zartowali i smiali sie, ale wszystkich pobila polska wycieczka, jazgot i szczekanie, komentarze w kierunku obcokrajowcow, heh smiesznie bylo obserwowac zdobywanie gniazda widokowego przez grupe polska z USA.
Kondomy pojawily sie okolo 9 rano najpierw mlody troche ponad metr rozpietosci, potem starsze wielkie ptaszyska, jeden przelecial tuz nad naszymi glowami.
Nasyceni widokiem z jednego miejsca pojechalismy jeszcze dalej do cabanaconde, gdzie na samym dnie doliny okolo 2 do 3 km nizej dalo sie zauwazyc jakis kurort z basenami i wioski indianskie do ktorych nam bylo by ciezko dotrzec.
Po niedlugiej chwili w cabanaconde wsiedlismy w autobus powrotny, niestety w dokladnie ten sam z niewygodnymi siedzeniami.
W dzien utwierdzilismy sie w nocnych odczuciach, autobus chwilami jechal przez przewyzszenia na wysokosci okolo 5000mnpm, dziwne uczucie....
Po drodze przetestowalismy wszystkie lokalne przekaski autobusowe, od zawijancow, z alpakiem, kurczakiem i serem, po kukurydze, watrobki i galaretki.