Witam panstwa po krotkiej przerwie, nic sie nie stalo ,) zyjemy, nie bylo za to czasu na patrzenie w monitor i wyciskanie wypocin ,)
Jestesmy w La Paz
Droga do tego dziwnego miasta w bolach ale zleciala szybko, raptem 4h w "extra" turystycznym busie za extra oplate, z nogami wcisnietymi w plastikowe oparcia...
Ciekawostka z trasy byla przeprawa promowa przez jezioro titicaca, w pewnym momencie po przebudzeniu ze zdretwiala szyja kazano wysiasc, tam za reszta zalogi kupilismy bilety (1,5B;) i wpakowalismy sie do drewnianej motorowki z pietnastego wieku z sympatycznym przewoznikiem o uzebieniu nadajacym sie jedynie do kasowania biletow... ,) Obok naszego statku plynal nasz autobus na bareczce nie wiele wiekszej od niego, na szczescie doplynal ,) Na drugim brzegu czekala armia, na szczescie nie na nas, zapakowalismy sie wiec do autokaru i pomknelismy dalej spogladajac przez okno na osniezone szczyty szesciotysiecznikow.
W La paz autokar zatrzymal sie dokladnie przed drzwiami hostelu w ktorym sie zatrzymalismy. Lecz my milosnicy spacerowania po zatloczonych i niebezpiecznych nowych miejscach majac upatrzony w internecie inny hostal przemierzylismy tam i z powrotem gorzyste La Paz.
Hostel w ktorym sie zatrzymalismy ("copacabana") ma ciepla wode !! wreszcie mozna bylo sie normalnie umyc ,) sa w nim tez komputery lecz dla ludzi o silnych nerwach. Wczoraj nie dalismy na nich rady przekazac nic wiecej oprocz magicznego aaaaaaaa. Na szczescie mamy drzwi obok kawiarenke internetowa, w ktorej choc wszystko zblokowane da sie dzialac i lacze wyglada na europejski standard.
Pierwszy dzien w La Paz spedzilismy na poznaniu miasta, lokalnych rynkow i zakupie biletow na zjazd rowerowy droga smierci i do nastepnego miejsca naszej podrozy Uyuni.
Bilety na rowerzyki kupilismy ze sredniej pulki cenowej ale nasze rowery mialy double suspension i hydraulik bikes (czytaj breaks) hihihi (z angielskiego to umia perfect.). Tak ze mialy byc w miare komfortowe.
Z biletem do Uyuni, natomiast okazalo sie ze jedzie jedyny autobus turystyczny (chcielibyscie uslyszec jak to tu brzmi), niestety w piatek bedzie w remoncie i nic nie jedzie oprocz lokalnych, wiec sugerowano nam bilety na poniedzialek heh lecz normalna sprawa ze przemieszczac sie trzeba i kupilismy polowe taniej bilety na lokalbus (w ktorym domyslamy sie ze dominowac beda gringo).
Na miescie, co sprawia nam przyjemnosc testowalismy lokalnego jedzenia ze straganow(waga zamiast leciec trzyma sie a moze nawet rosnie ,) sa pyszne hamburgery, papas fritasy, buleczki ze swierzo obcieta pieczona swinka i wiele innych przysmakow, ktore ciagle testrujemy.
La Paz jest zakurzone tonace w spalinach wyziewanych min przez stare osmiolitrowe dizlowskie fordy stojace w korkach z cala reszta jako autobusy.
Nie brakuje tu typow z pod czarnej gwiazdy, pierwszego dnia na glownym deptaku o godzinie jedenastej rano zalany, zataczajacy sie, brudny dlugowlosy indianin wyzywal nas w stylu "fuk ju gringo", na szczescie indianka panowala nad swym samcem i wypchala go w tlum. wczesnym popoludniem uslyszelismy rowniez obelgi z przejezdzajacego busa.... Na szczescie nie spotkalo nas jeszcze nic zlego ze strony tubylcow, choc z czystym sumieniem stwierdzamy ze do bezpiecznych La Paz nie nalezy. La Paz - to spokoj....