Po 32 godzinach, 6 zmianach srodka lokomocji dotarlismy do celu. Byl to jeden z najbardziej wyczerpujacych i stresujacych odcinkow naszej wyprawy. Zanim zaczne o podrozy, chcialbym krotko wspomniec o naszym fantastycznym hotelu… w ktorym przy wymeldowaniu zaspani po meczu dostalismy taki rachunek, ze momentalnie sie rozbudzilem. Wieczorem wlasciciele zaprosili nas na kolacje, za ktora dostalismy niezmala sume, oraz doliczyli nam sniadania za wszystkie dni, pomimo ustalen, ze byly w cenie doby hotelowej… Na szczescie po rozmowie odzyskalismy 1/3 zaplaconej kwoty. Dostalismy tez niezla nauczke… Jak juz pisalismy przeprawa zaczela sie w Pokharze, szybkie tostowe sniadanko, taxi juz czekala pod hotelem i na oczywiscie dworcu, po raz kolejny dostalismy kopniaka od nieuczciwych wlascicieli hotelu, tak bylem zly ze gdyby istniala taka mozliwosc wrocilbym aby jeszcze raz porozmawiac… Okazalo sie ze nie jedziemy umowionym mikrobusem, ale zwyklym przedwojennym autobusem kursowym typu “video coach”… hehehe Oczywisnie miejsca o ktore prosilismy i byly 100% potwierdzone tez okazaly sie niewlasciwe… Za to z glosnikow leciala cala lista przebojow hinduskich a w TV moglismy ogladac teledyski. Pomimo zniesmaczenia widokiem autobusu, po dluzszej chwili zaczelismy sie przyzwyczajac, calkiem ciekawe przezycie jazda i obserwacja tubylcow, jak walcza o klientowi i zamieniaja ich miedzy autobusami. Oczywisie tez mozna bylo przejechac sie na dachu Video Coach’a ;] Nasze zobojetnienie na niepowodzenia w komunikacji staje sie codziennoscia, autobus przybyl na granice okolo 2 godzin po planowanym czasie… Nastepnie na trzy kilometrowy odcinek zabralismy sie riksza (za okolo 1,6pln ;] ) i granice przeszlismy pieszo. Bylo to najciekawsze przejscie graniczne z dotychczas odwiedzonych. Zostalismy zawolani z ulicy do jakiegos obskurnego budynku, poczatkowo nie chcialem sie dac wciagnac, sadzac ze to koleja proba naciagniecia, dopiero gdy Kuba wyczytal gdzies napis “imigration office”, dalem sie przekonac. Na miejscu standardowa procedura, karteczki i dalej piechota przez niezamknieta granice. Z indyjskiej strony imigration office nas mocno zaskoczylo, zawolal nas starszy po 60 dzientelmen, wydaje mi sie, ze jak przychodzi tam do pracy to zasiada na caly dzien pali sobie na przemian papierosy i takie tam inne, wola turystow, potem mlodszy ranga sprawdza paszporty, a na koniec strzela od niechcenia jeden podpis ;] Jeden z dlugopisow nie dzialal, wiec staruszek od nie chcenia ostencacyjnie wyrzucil go na wprost na ulice, jak chyba wszyscy w tym kraju. Mysle ze ideologia koszy na smieci tutaj nigdy sie nie przyjmnie, przecierz maja rzeki…
Tym sposobem przeszlismy granice, za ktora momentalnie dopadla nas szarancza taksiarzy, naciagaczy i naganiaczy autobusowych. Do tej pory nie wierzymy jak sie udalo zlapac takse do transytowego miasta ponad 100km drogi za 20pln, ktora jechalismy sami, a nie jak inni w osobowce jeep’ie standard to 11 osob ;].
Taksa przejechala prawie bez postoju, a naszym oczom nie nastarczalo horyzontu na postrzeganie wszystkiego dookola, inny swiat !!! Szalasy to standard, ludzie mieszkajacy z bydlem, bydlo wszedzie, swiete krowy ponad wszystko, ruch na ulicy bez zadnych zasad, no moze z jedna kluczowa - kto pierwszy ten lepszy i caly czas na klaksonie… Miasto okazalo sie szokiem, duzo widzielismy, ale nie da sie opisac co zobaczylismy tam. Ludzie lezeli, spali, nie wiadomo czy zywi… wszedzie, dzieci raczkujace po posadzce, cale rodziny porozkladane na peronach, ze ciezko bylo przejsc… Sciany ,podlogi, porecze, szyby tak brudne i cuchnace, ze ciezko powstrzymac odruch wymiotny (nam sie udalo, ale chyba jako nielicznym). Wszedzie szarancza, setki gatunkow insektow, niesposob tam wytrzymac… mozna by tak jeszcze pisaci pisac, ale to i tak za malo… ( byloby wiecej… gdyby kolejny raz nie braklo pradu… ach szkoda tego tekstu, szkoda.)
Na dworcu znalezlismy sobie miejsce na lawce przed dworcem, a gdy Kuba poszedl do bankomatu, w ciagu pietnastu minut podeszlo do mnie cztery grupy roznych niebezpiecznych ludzi jedna za druga, stawali i patrzyli, nie wiem czy mysleli: czy dadza rade zmeczanemu wielkiemu turyscie z dwoma wielkimi plecakami? czy jak te plecaki mi zabrac? nie mam pojecia ale przygotowany bylem na najgorsze… Na szczescie kuba wrocil i bez zastanowienia przenieslismy sie do poczekalni wewnatrz dworca. Poczekalnia z toaleta, lecz zaluje ze tam zagladnalem, widok odchodow i wymiocin w prawie kazdym jej miejscu dobil mnie… i niestety nie umylem rak.
Pociag przyjechal oczywiscie spozniony, ale na szczescie konduktor (bardzo szczesliwy czlowiek - z wygladu) pozwolil nam zajac inny przedzial. Tego dnia nie udalo nam sie prawie nic zjesc, bylismy na granicy wyczerpania, chyba tylko stres przed lokalnymi rozbujnikami dodawal nam sil. Rosjanin, ktorego spotkalismy na peronie zeby bylo ciekawiej opowiedzial nam ze w Varanasi kradzieze to czyn powszechny, a czasem zdarzaja sie tez zabujstwa. Z reszta w przewodniku napisano ze nie ma dnia aby ktorys z turystow nie dojechal bez bagazy :(. Wystarczylo zamknac oczy i pewnie obudzilibysmy sie w samych ubraniach (oby…). Na szczescie zabralem pasek od spodni, ktorym udalo sie tak silno i sprytnie zamknac przedzial, ze z przerywanego wyciem pociagu i odglosami ktorych nie znamy snu obudzilismy sie rano. Niepotrzebnie tez nastawilem budzik, gdyz zamiast na 6:10 pociag dojechal w okolicach 12 ;].
Na miejscu oczywiscie od pierwszych krokow na peronie mielismy juz swoj cien, riskiarz sprytnie odprowadzil nas do wyjscia z dworca, a nastepnie za odpowiednia sume zawiozl do hotelu, lecz nie tego ktory chcielismy. Po drodze nasluchalismy sie ze jest bardzo niebezpiecznie, ze na ulicach sa walki miedzy muzeumanami i hindusami, ze nie powinnismy pierwszego dnia wychodzic z hotelu i etc… Po wyjsciu z pierwszego kilkakrotnie powtrorzyl sie, ze nieodplatnie zorganizuje nam dobry inny hotel i zmarnowal nam ponad godzine prowadzac do kolejnych oplakanego standardu hoteli. Wreszcie po trzecim hotelu udalo nam sie pozbyc natreta, oczywiscie nieodplatnie ;) i udalismy sie do miejsca z przewodnika, skad wlasnie pisze ;].
Pozdrawiamy z Varanasi.