W El Chalten przywital nas niezbyt obiecujacy poranek, pomimo tego zjedlismy obfite sniadanko i optymistycznie nastawieni wyruszylismy na szlak (tu przynajmniej nie pobieraja oplat za chodzenie po parku ufff). Droga mijala szybko, dokola co raz ciekawsze widoki, po okolo czterech godzinach doszlismy do Laguny de los Tres, gdzie planowalismy odpoczynek. Niestety zalamanie pogody nie pozwolilo na dalsza wspinaczke. Wiatr nie pozwalal ustac na nogach, na czworaka zeszlismy za oslaniajaca skale. Czekanie nie bylo na nasza korzysc, pogoda coraz mocniej dawala sie we znaki, choc bylismy tak blisko trzeba bylo zawrocic ,)
Pomimo nie udanego szturmu na fitz Roya satysfakcja z wyjscia w gory stu procentowa, przeszlismy okolo 30km ,)
W hostelu czekala na nas rozgrzana koza, wypilismy po dwie kawy i przyszedl czas na autobus. Nic to przyjemnego, zapakowalismy sie na kolejne ponad 34h do autobusu, na szczescie nie bylo pelnego skladu i moglismy troszke podsypiac. Spanie na szutrowej drodze srednio wychodzi, ale na dystansie okolo 800km kazdego w koncu zlamie, na szczescie pozostala czesc drogi biegla juz po asfalcie.